Inną formą ucieczki od nieraz przytłaczającej,
miejskiej atmosfery jest skrycie się w jednym z tak zwanych 'cannabis clubs'.
Nie są one wcale katalońską wersją holenderskich coffee shop'ów. Skutecznie
schowane, z reguły za podwójnymi, czy nawet potrójnymi drzwiami 'kluby' są wynalazkiem przeznaczonym wyłącznie dla
mieszkańców Barcelony. Kupujący są członkami, a cena to wysokość składki na
działalność klubu - każdy stowarzyszony ma swoją kartę, po której jest identyfikowany
przy każdorazowym wejściu. Pod kontrolą jest także kupowana ilość, czasami
obciążona miesięcznymi limitami. Oferta jest zazwyczaj dosyć różnorodna -
niezależnie od klubu zawiera przeważnie parę odmian konopi i oręż cięższy w postaci
haszyszu, wosku i innych wymysłów.
Takie to właśnie kluby.
Sama formuła dosyć skutecznie redukuje
skalę narkoturystyki, przynajmniej tej zakręconej wokół samej marihuany. Redukcja
nie oznacza jednak eliminacji. Przy dobrych wiatrach niektóre z klubów, naliczając
przy tym abstrakcyjniejsze kwoty za wejście i oferowane produkty, przyjmą też
jednorazowych delegatów. Sama konsumpcja w miejscu publicznym grozi wysokimi
karami, co nie wzbudza paniki, ale budzi już skłonność do dyskrecji. Stąd też
kluby, prócz dystrybucji, zapewniają tymczasowe zakwaterowanie i przyjemną
atmosferę.
***
Wyruszam z jednym ze
współlokatorów. Wciskamy podniszczony dzwonek, trzymający się muru już ostatkiem swoich sił.
Przez przyciemnianą szybę dostrzegam delikatny ruch zasłonek. Drzwi otwiera mi
gość o facjacie klubowego bramkarza i podobnej zresztą ogładzie. Wyróżnikiem
jest tylko głowa obtoczona dredami i ociężalszy niż u tamtych wzrok. Po
wstępnym oględzinach dowodu osobistego i krótkiej rozmowy potwierdzającej
względną stałość pobytu w Barcelonie, wpuszcza nas z przedsionka do
pomieszczenia głównego już z wyrobionymi kartami klubowymi. Pierwszą rzeczą rzucającą się
w oczy jest rzut wolny. Jak to zazwyczaj bywa niemal w każdym lokalu, pojawia
się bezlitosna piłka nożna. Projektor zawieszony nad drzwiami wyświetla mecz
ligi hiszpańskiej, który skupia na sobie zdecydowaną większość uwagi obecnych.
Goście siedzą na czerwonych sofach, wyglądających solidnie, choć pełnych też wypalonych dziur. Obecni od czasu do czasu rzucają mętne spojrzenie na
wchodzących, po czym znów zapadają się w czerwoną otchłań kanap i ferwor
odbywającej się gry. Z radyjka za barem nieśmiało wydobywa się bliżej
niezidentyfikowany reggae rap. Krótko ostrzyżony pan o statecznym spojrzeniu segreguje
szkatułki ze swoją ofertą. Tuż za nim majaczy lodówka z puszkami napojów
grzecznych i wyskokowych, a także nabazgrany
na kartonie cennik. Odrywa się na moment od swojego zajęcia i rzuca nam
pytające spojrzenie. Pada któryś z kolei gol, w klubie momentalnie wzrasta
wrzawa.
***
Miejsce z obrazka powyżej już nie istnieje. W ciągu ostatniego tygodnia zamknięto rzekomo 6 stowarzyszeń, nieźle wystraszając przy tym całą resztę. Powodem była zbyt łagodna kontrola klienteli - i rzeczywiście, słowne poświadczenie że jest się mieszkańcem Barcelony było jedynym kryterium przyznania członkostwa. Tymczasem powinno wymagać się kontraktu na mieszkanie albo któregoś z hiszpańskich numerów identyfikacyjnych - dowód osobisty czy paszport swojego kraju nie są wystarczające.
Służby mają oko na te działalności. Lokalne stowarzyszenia, które przetrwały czystki nie pozwalają na kupno i wynos - każą zostawać w lokalu, chociaż na te 20-30 minut, żeby przypadkowa policyjna czujka nie zauważyła teatrzyku. Czas pokaże, czy jest to tylko chwilowa gorączka czy trwalsze wzburzenie.
10 komentarzy:
Wpis bardzo ciekawy i pouczający. Przyznam, że jeszcze nigdy nie byłam w Barcelonie choć takich miejsc raczej bym unikała :) pozdrawiam i zapraszam do nas http://siostrydajarade.blogspot.com/2016/03/kamien-i-sol-victoria-scott.html
Fajny wpis, przeniosłeś mnie do Barcelony :)
Ciekawy pomysł, szkoda, że nie miałabym szans dostać się w takie miejsce.
Miałam okazję być w Barcelonie jako piętnastolatka. I trochę żal, że nie było mi dane poznać bardziej jej uroków.
Opisałeś to w tak ciekawy sposób, że aż sama chciałabym się tam znaleźć;)
Bylam w Barcelonie 2 lata temu i nie zdawalam sobie sprawy z istnienia takich miejsc.
Bardzo mi miło! Takie moje intencje :)
Niekoniecznie, przy odrobinie szczęścia przynajmniej epizodycznie można się w takie miejsce dostać :) Wszystko w swoim czasie!
Przyjemność po mojej stronie!
Czasem te miejsca same nie dają się uniknąć! Dzięki za odzew :)
Kryją się po kątach! Ale wszystko czeka na odkrycie
Prześlij komentarz