niedziela, 13 marca 2016

Opary - część 1

Inną formą ucieczki od nieraz przytłaczającej, miejskiej atmosfery jest skrycie się w jednym z tak zwanych 'cannabis clubs'. Nie są one wcale katalońską wersją holenderskich coffee shop'ów. Skutecznie schowane, z reguły za podwójnymi, czy nawet potrójnymi drzwiami 'kluby'  są wynalazkiem przeznaczonym wyłącznie dla mieszkańców Barcelony. Kupujący są członkami, a cena to wysokość składki na działalność klubu - każdy stowarzyszony ma swoją kartę, po której jest identyfikowany przy każdorazowym wejściu. Pod kontrolą jest także kupowana ilość, czasami obciążona miesięcznymi limitami. Oferta jest zazwyczaj dosyć różnorodna - niezależnie od klubu zawiera przeważnie parę odmian konopi i oręż cięższy w postaci haszyszu, wosku i innych wymysłów. 
Takie to właśnie kluby.

Sama formuła dosyć skutecznie redukuje skalę narkoturystyki, przynajmniej tej zakręconej wokół samej marihuany. Redukcja nie oznacza jednak eliminacji. Przy dobrych wiatrach niektóre z klubów, naliczając przy tym abstrakcyjniejsze kwoty za wejście i oferowane produkty, przyjmą też jednorazowych delegatów. Sama konsumpcja w miejscu publicznym grozi wysokimi karami, co nie wzbudza paniki, ale budzi już skłonność do dyskrecji. Stąd też kluby, prócz dystrybucji, zapewniają tymczasowe zakwaterowanie i przyjemną atmosferę.


***

Wyruszam z jednym ze współlokatorów. Wciskamy podniszczony dzwonek, trzymający się muru już ostatkiem swoich sił. Przez przyciemnianą szybę dostrzegam delikatny ruch zasłonek. Drzwi otwiera mi gość o facjacie klubowego bramkarza i podobnej zresztą ogładzie. Wyróżnikiem jest tylko głowa obtoczona dredami i ociężalszy niż u tamtych wzrok. Po wstępnym oględzinach dowodu osobistego i krótkiej rozmowy potwierdzającej względną stałość pobytu w Barcelonie, wpuszcza nas z przedsionka do pomieszczenia głównego już z wyrobionymi kartami klubowymi. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest rzut wolny. Jak to zazwyczaj bywa niemal w każdym lokalu, pojawia się bezlitosna piłka nożna. Projektor zawieszony nad drzwiami wyświetla mecz ligi hiszpańskiej, który skupia na sobie zdecydowaną większość uwagi obecnych. Goście siedzą na czerwonych sofach, wyglądających solidnie, choć pełnych też wypalonych dziur. Obecni od czasu do czasu rzucają mętne spojrzenie na wchodzących, po czym znów zapadają się w czerwoną otchłań kanap i ferwor odbywającej się gry. Z radyjka za barem nieśmiało wydobywa się bliżej niezidentyfikowany reggae rap. Krótko ostrzyżony pan o statecznym spojrzeniu segreguje szkatułki ze swoją ofertą. Tuż za nim majaczy lodówka z puszkami napojów grzecznych i  wyskokowych, a także nabazgrany na kartonie cennik. Odrywa się na moment od swojego zajęcia i rzuca nam pytające spojrzenie. Pada któryś z kolei gol, w klubie momentalnie wzrasta wrzawa.

                                                                               ***

Miejsce z obrazka powyżej już nie istnieje. W ciągu ostatniego tygodnia zamknięto rzekomo 6 stowarzyszeń, nieźle wystraszając przy tym całą resztę. Powodem była zbyt łagodna kontrola klienteli - i rzeczywiście, słowne poświadczenie że jest się mieszkańcem Barcelony było jedynym kryterium przyznania członkostwa. Tymczasem powinno wymagać się kontraktu na mieszkanie albo któregoś z hiszpańskich numerów identyfikacyjnych - dowód osobisty czy paszport swojego kraju nie są wystarczające.
Służby mają oko na te działalności. Lokalne stowarzyszenia, które przetrwały czystki nie pozwalają na kupno i  wynos - każą zostawać w lokalu, chociaż na te 20-30 minut, żeby przypadkowa policyjna czujka nie zauważyła teatrzyku. Czas pokaże, czy jest to tylko chwilowa gorączka czy trwalsze wzburzenie.

10 komentarzy:

Siostry Dają Radę pisze...

Wpis bardzo ciekawy i pouczający. Przyznam, że jeszcze nigdy nie byłam w Barcelonie choć takich miejsc raczej bym unikała :) pozdrawiam i zapraszam do nas http://siostrydajarade.blogspot.com/2016/03/kamien-i-sol-victoria-scott.html

Unknown pisze...

Fajny wpis, przeniosłeś mnie do Barcelony :)

Klaudyna Maciąg pisze...

Ciekawy pomysł, szkoda, że nie miałabym szans dostać się w takie miejsce.

Miałam okazję być w Barcelonie jako piętnastolatka. I trochę żal, że nie było mi dane poznać bardziej jej uroków.

Unknown pisze...

Opisałeś to w tak ciekawy sposób, że aż sama chciałabym się tam znaleźć;)

Unknown pisze...

Bylam w Barcelonie 2 lata temu i nie zdawalam sobie sprawy z istnienia takich miejsc.

Unknown pisze...

Bardzo mi miło! Takie moje intencje :)

Unknown pisze...

Niekoniecznie, przy odrobinie szczęścia przynajmniej epizodycznie można się w takie miejsce dostać :) Wszystko w swoim czasie!

Unknown pisze...

Przyjemność po mojej stronie!

Unknown pisze...

Czasem te miejsca same nie dają się uniknąć! Dzięki za odzew :)

Unknown pisze...

Kryją się po kątach! Ale wszystko czeka na odkrycie